... "to już 10 miesięcy".
Słońce świeci, błękitne niebo, ciepełko ... a czuje się jak bym był uwięziony w ciemnej, wilgotnej celi w zameku d’If (Hrabia Monte Christo - zawsze uwielbiałem ten film, kiedy pierwszy raz dawno dawno temu go obejrzałem, za dzieciaka, nawet książkę przeczytałem - jedna z niewielu 😞) - ciekawe dlaczego tak mi się spodobał, ta wolność kojarzona z pieniędzmi, beztroska, brak zmartwień (na tym egzystencjalnym poziomie), a mimo wszystko w duszy o głowie "bałagan" - czy to akceptowalna cena za komfortowe życie ?
Nie da się żyć bez pieniędzy, bez wystarczającej ilości pieniędzy, a ile to "wystarczająca ilość" ? Gdzieś usłyszałem że to tyle żebym mieć co jeść, w co się ubrać i mieć gdzie spać - niby tak, ale można spać w obskurnym wynajmowanym pokoju lub domu przy plaży, czy gdzieś w górach, można jeść zupkę chińska lub homary na Bali - skrajne przykłady ale taka już moja natura. Gdzie ten złoty środek, kiedy osiągnę spokój w tej materii by móc ciut odetchnąć, z podniesiona głową iść przez życie, by nie myśleć o pieniądzach, że nie mam na to czy tamto, na spędzanie czasu, na odpoczynek w warunkach jakie bym chciał, nie zastanawiać się czy wydać pieniądze na odświeżenie garderoby czy pseudo wakacje - czy dożyje tego dnia 🤣 (taki trochę przez łzy).
Ulało mi się ... nie przepraszam, bo tak teraz mam.